ANEKS do Trzynastki, czyli, jak to się sprawdziło?
Następnego dnia wyruszyłam w podróż swego życia, programowo pełna
optymistycznych myśli, bez szczególnych jednak oczekiwań co do przebiegu
scenariusza, tak aby dać Wszechświatowi szansę na Jego, a nuż jeszcze lepszy
wariant.
W odpowiednim czasie dotarłam na dworzec, upewniłam się, że
ten internetowy rozkład jazdy jednak nie prawi bajek, po czym nabyłam bilet. Na
bilecie widniała liczba 13, oznaczająca moje miejsce w autobusie. Stałam wraz z
innymi podróżnymi, to w poczekalni, to na przystanku, śledziliśmy zjeżdżające
na przystanki autobusy, ale żaden nie był TYM, chociaż godzina odjazdu już
minęła. Ktoś mruknął pod nosem: Trzynasty! - Dobrze że nie piątek! – dodał ktoś
inny. Postanowiłam uodpornić się, nie narzekać, przyjąć stoicko przeciwność
losu, ponieważ tego uczy nas liczba 13. Po półgodzinie rozniosła się wieść, że
nasz autobus popsuł się i stoi w warsztacie, po czym okazało się, że
w kwestii podstawienia nowego nikt nie wie nic.
Następne połączenie do celu podróży przepadło mi! – No cóż,
postanowiłam uruchomić wariant B i udałam się do informacji, by zasięgnąć
języka w kwestii alternatywnych rozwiązań. Akurat była przerwa, zważywszy na
porę – śniadaniowa. Po kilkunastu minutach ponowiłam próbę, przy czym
sympatyczny łysol z szybkością karabinu maszynowego poinformował mnie, że
następny autobus mam za godzinę, a dalsze połączenia... znalazł jakieś, ale nie
były one bezpośrednie.
Wróciłam więc do poczekalni i poszłam do okienka kasy, by
wymienić bilet. Był tańszy, więc pani wręczyła mi kwotę ... 13 zł. Jakże by
inaczej! – pomyślałam i postanowiłam nie przejmować się niczym, chociaż przez
krótki moment chciałam wracać do domciu, jakże teraz ciepłego i przytulnego.
Przyjechał autobus! Wgramoliłam się i usiadłam na miejscu.
Zadzwoniłam do męża, by opowiedzieć mu o swoich przebojach. Wysłuchał, po czym
zapytał: A na którym miejscu siedzisz? ..... !!! Tak, oczywiście 13.
Jednak dojechałam i okazało się, po długich dociekaniach, że mam
jakieś połączenie, niekoniecznie do końca planowanej trasy, ale miałam też obiecany
w razie czego transport z dworca autobusowego na miejsce.
Zadowolona z siebie, że tak zwycięsko (prawie) przepracowałam
tę trzynastkę, wsiadłam do autobusu i wysiadłam ... przystanek za wcześnie. Spacer
z torbami i lapkiem dobrze mi zrobił!
W końcu znużony wędrowiec dotarł do oazy, gdzie został pięknie
ugoszczony przez wspaniałą Gospodynię i pełen szczęścia zwiedzał domostwo.
W piwnicy powiedziałam do siebie: To już koniec tej passy, no
chyba że wejdę na jakieś grabie! W tym momencie nadepnęłam na coś i poczułam dość
silne trzepnięcie w ramię. Spojrzałam: Były na szczęście niewielkie!
To już koniec! Potem było już tylko sympatycznie. W sumie był
to piękny dzień, jak i następne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz